Puk, puk! Co? Podniosłam głowę znad książki i spojrzałam w dół. Siedziałam właśnie na drzewie pilnując domu burmistrza. Chociaż chyba nie domu, a poczty... Zresztą nieważne. Przed drzwiami stał jakiś młody chłopak, szatyn jakieś 17-18 lat. Trzymał paczkę listów i jakąś siatkę z zakupami. Zeskoczyłam lekko z drzewa. Znaczy się - lekko jak na mnie. Chłopak odwrócił się zaskoczony. Wytrzepałam się i spojrzałam na niego.
- Burmistrza nie ma. - powiedziałam. Jakiś niesforny kosmyk opadł mi na czoło.
- Ale... Ja mam listy i... - było widać, że moja wypowiedź wytrąciła go z równowagi. O święta Celestyno, miej mnie w opiece.
- A. Tak. Jasne. Dzień dobry. - powiedziałam i postarałam się uśmiechnąć. Choć wyszedł raczej jak grymas. Westchnęłam ponuro i szepnęłam:
- Głupio wyszło. Może zapomnimy o tej rozmowie i zaczniemy od zera? - chłopak roześmiał się.
- Okej. Witam. Jestem Luciel i mam tu pocztę dla burmistrza Hurt. Mogłabyś mu przekazać, że już jestem? - uśmiechnęłam się.
- Эрхэм Сайн байна уу. Би оронд нь энд байна. Их Эзэн хотын дарга намайг түүний захидлыг аваад асуув. - popisałam się językiem mojego taty.
- Co? - chłopak zrobił głupkowatą minę. Zachichotałam.
- Nic nie szkodzi. Wybacz chciałam się trochę popisać. Jestem Ran, a burmistrz nie może odebrać poczty i prosił żebym zrobiła to dla niego.
- Aha... Ok. - powiedział i wręczył mi listy. A ja jak gdyby nigdy nic schowałam je pod wycieraczkę.
- Co? - spytał zakłopotany.
- Powtarzasz się. - roześmialiśmy się oboje. Po chwili spojrzałam na zegarek. Była 9:45. Aha. Spoko. Zaraz,co?
- Muszę lecieć! Wybacz, ale praca wzywa! Do następnego! - zawołałam i zasalutowałam żartobliwie. Odwróciłam się i pobiegłam w stronę restauracji.
<Luciel?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz